Smaki i niesmaki w podróży
Moje pierwsze wakacje w Bieszczadach,
spędziłam z moją rodzinką i przyjaciółmi. Wcale nie zamierzałam się jakoś
specjalnie tym chwalić publicznie. Natomiast do napisania takiego artykułu i
pomysłu na następne skłonił mnie pobyt w jednym z okolicznych barów, a w
zasadzie danie, jakie tam nam podano, gdybym wcześniej o tym wiedziała to bym
na pewno tam nie weszła brrr.
No, ale może to i dobrze, bo postanowiłam,
że będę pisać o miejscach w których jadałam, może zachęci to również Was do
pisania podobnych recenzji, a może uchroni przed skorzystaniem z takich miejsc,
lub skonfrontujemy swoje zdanie na temat lokalu, w którym również ktoś był. Im
więcej opinii tym lepiej, stworzymy listę miejsc, przyjaznych dzieciom,
serwujących dobre obiady, dania, desery. Przyda się to każdemu nie tylko parom
z dziećmi, ale wszystkim odwiedzającym różne zakątki naszego kraju, ale nie
tylko. Dlatego też łącznie z kącikiem przepisów kulinarnych, niech będzie także
kącik smaków i niesmaków w podróży. (Mogą to być oczywiście miejsca, we własnym
mieście).
Serdecznie
zapraszam do tworzenia smaków i niesmaków
Jak już wspominałam moja rodzina to mąż,
dwaj dorośli synowie 18 i 20 lat, 12 – letnia córka.
Rodzinka moich przyjaciół to rodzice, 13 –
latka i Maja – 2 – latka.
Ze
względu na oszczędność pieniędzy początkowo zdecydowaliśmy się na gotowanie w
wynajętym domku, jednak brak czasu i ciągłe wycieczki zmusił nas do korzystania
z okolicznych barów, knajpek i pizzerii.
Naszym przystankiem docelowym był Polańczyk,
tam korzystaliśmy z gościny w „Gazdówce u Janusza”. Właścicielka zaraz po
przyjeździe zaproponowała nam skorzystanie z pobliskiego baru. Z tego, co
kojarzę to bar nazwy jako takiej nie miał. Natomiast, jeśli się mylę to bardzo
przepraszam. Głównie ze względu na małą 2 – letnią córeczkę mojej przyjaciółki
musieliśmy zwracać uwagę na podawane jedzenie, postanowiłam, więc skupić się na
jedzeniu i warunkach panujących w takich miejscach.
Bar typowo turystyczny, wszystkie stoły
znajdowały się na zewnątrz, pod parasolami, jednak miejsca sporo, więc nie było
problemu z tłokiem. Menu niewielkie, za to czytelne, ceny, jak się potem
okazało typowe dla tej okolicy. Wybraliśmy pierogi ruskie, kotleta schabowego,
roladę bieszczadzką, placek po bieszczadzki i kotleta de voile.
Pierogi ruskie pochwalone przez zjadających
za smak i wygląd, cena 9 zł za 10 pierogów, może trochę przerażała, jednak moja
córka spokojnie się nimi najadła. Kolet schabowy dość duży, wyglądał naprawdę dobrze,
natomiast został skrytykowany za zbyt twardą panierkę, cena 18 zł za zestaw z
surówkami ( naprawdę dobrymi – można polecić z czystym sumieniem) i ziemniakami
lub frytkami do wyboru, jak już wcześniej wspomniałam to normalna cena w tym
rejonie i na takie ceny trzeba się nastawić. Kotlet de voile - ja osobiście nie jadłam, wyglądał dobrze, masło po
rozkrojeniu ładnie z niego wypływało – cena 18 zł w zestawie.
Nasi mężowie zdecydowali się na typowo
męski posiłek, czyli roladę po bieszczadzku. Mówiąc prościej to rolada
wieprzowa z mięsem mielonym– cena 19 zł w zestawie. Zjedli, pochwalili za smak,
sądzę, że mogliby zjeść jeszcze więcej, jednak z uwagi na ich rosnące brzuchy,
uważam, że porcja był w porządku.
Ja zdecydowałam się na placek po
bieszczadzku, oczywiście tylko z nazwy, bo był to typowy placek po węgiersku,
dostałam dwa naprawdę pyszne placki ziemniaczane z bardzo dobrym aromatycznym gulaszem,
jak dla mnie porcja mogłaby być mniejsza, ale to raczej zaleta tej potrawy niż
wadaJ
- cena 19 zł.
Maja zjadła ze smakiem obiad razem z mamą a
potem podjadała tacie z talerza i widać, że naprawdę jej smakowało. Ogólnie
było czysto, smacznie i w miarę szybko podane, okazało się również, że
codziennie z baru tego sanepid pobiera próbki jedzenia, więc na pewno jest to
świeże.
Mnie osobiście raziły dwie rzeczy:
-
brak wyznaczonych miejsc, w których można palić
lub nie można palić – to ze względu na małe dzieci
-
płatna toaleta – uważam, że w takim barze,
płacenie za korzystanie z toalety ( 1 zł), jest troszkę nie na miejscu.
Jeśli znacie to miejsce, jedliście tam, dodajcie swoją opinię.
Ogólnie: Polecam
Kolejnego dnia nasz gospodarz namówił nas
na skosztowanie tradycyjnego pstrąga z grilla według jego przepisu i tu mamy
dwa odmienne zdania.
Pstrągi oczywiście były na pewno świeże,
grillowane na naszych oczach w chatce grillowej. Cena to 14 – 16 zł w
zależności od jego wielkości. Pstrągi faszerowane były nadzieniem z dużą
ilością kopru, cytryny i pewnie innych tajemniczych przypraw, których nam nie
zdradzono. Mi, jako, że nie jestem ani specjalnie smakoszem ryb ani tym
bardziej ich koneserem, ryba wyjątkowo smakowała, nie była sucha, nie
śmierdziała mułem, co razi mnie w większości ryb, była fajnie podana na
drewnianych tackach, dlatego ja byłam pozytywnie zaskoczona jej smakiem.
Wada:
-
Dla 2 – latki odpada, ilość ości była
niesamowita
-
Patrzące oczy – wiem, że tak podaje się rybę, ja
jednak bym wolała, żeby na mnie nie patrzyła J
Ogólnie: Polecam
To moja opinia na temat pstrąga z grilla w
„Gazdówce u Janusza”, natomiast moja koleżanka nie bardzo podziela moje zdanie.
Czekamy również na Wasze.
Dzień trzeci naszej podróży to wycieczka na
ulicę Zdrojową w Polańczyku. Do zjedzenia tam posiłku zachęciła nas cały ciąg mniejszych
lub większych barów. Polecono nam bar Zakapior, jednak my skorzystaliśmy z
położonego obok baru „Pod batem”. Bar urządzony był w stylu country, muzyka płynąca
z głośników również, z wiszących na ścianie fotek dopatrzyć się można, że
gościem baru był między innymi Mateusz Kuśnierewicz. Całkiem miło i przyjemnie
pod warunkiem, że ktoś lubi takie klimaty.
Menu nie zaskoczyło specjalnie, znaczy to
samo, co wszędzie placek po bieszczadzku (węgiersku), pierogi, schabowe itd.
Nie jadłam nic, bo mąż mnie zdenerwował, jednak z opinii mojej rodzinki i
znajomych, wynikało, że jest dobre. Mimo to jednak bardziej chwalili poprzedni
bar. Wszystko ładnie podane, ceny jak wszędzie: placek - 18 zł, schabowy 18 zł, syn skusił się tym
razem na żurek, cena – 9 zł, bardzo mu smakował, jednak ilość była tak mizerna,
że nawet nasza 2 – latka raczej by się tym nie najadła.
Minusy:
-
Tak jak w poprzednim barze wszystkie dania
podane były w mniej więcej jednym czasie, tak tu, jedni już kończyli, a innym
dopiero przynoszono.
-
Wystrój nie dla 2 - latki, bardziej wrażliwa
mogłaby się wystraszyć
Ogólnie: Może być
Kolejny dzień wakacji w Bieszczadach to
deszczowy dzień, dlatego zdecydowaliśmy się na wycieczkę do Ustrzyk Dolnych,
sugerowane propozycje to:
-
Pizzeria „Orlik”
-
Muzeum Przyrodnicze Bieszczadzkiego Parku Narodowego
-
Muzeum Młynarstwa i wsi
-
Basen
Skorzystaliśmy z powyższych trzech. Jako,
że tu skupiamy się na kuchni i gotowaniu zatrzymam się na pizzerii, dodam
tylko, że odwiedziny w powyższych muzeach dla 2 – latki sensu nie mają, a i dla
starszych dzieci wcale nie były żadną atrakcją. Basen na pewno świetny i
żałuję, że nie poszliśmy, ale może jeszcze kiedyś…
Natomiast wizyta w pizzerii to naprawdę
miłe zaskoczenie. Miejsca naprawdę bardzo dużo, miło urządzony lokal, szkoda
tylko, że padało, bo można by spokojnie posiedzieć na zewnątrz. Zauważyłam przygotowane
krzesełka dla maluchów, które w razie konieczności można dostawić do stołu, co
zdecydowanie jest dużym plusem dla lokalu. Wybór pizz naprawdę duży, ceny
przystępne, w zależności od rodzaju i dodatków ceny wahają się od 14 – 18 zł.
Wielkość moim zdaniem w sam raz dla dwóch – trzech osób (no chyba, że ktoś
bardzo jest głodny). No i smak! Godny polecenia. Wiadomo, ze smak pizzy zależy
głownie od ciasta i w tym przypadku ciasto zaskoczyło mnie na duży plus. Jak
kiedyś mogłam powiedzieć, że tylko pizza w „Tertio”[1], tak
z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że ta jest równie dobra.
Poza pizzą serwują tam obiady, desery i
bardzo dobre lody włoskie i gałkowe. Cena lodów gałkowych trochę mnie
zaskoczyła, bo jednak 2,5 zł. za gałkę to cena dość wygórowana, ale smak i mina
dzieci po zjedzeniu lodów rekompensuje cenę. J
Minusy:
-
Za każdy sos do pizzy płaci się 1,5 zł
-
Nie ma wyboru wielkości ciasta – jeden
standardowy
Ogólnie: Polecam
Wracając z Ustrzyk Dolnych pojechaliśmy na
Zaporę Solińską. Trochę zakupów, lody, trochę czasu spędzonego w salonach gier
i dość późna pora spowodowała, że poczuliśmy się głodni. Na deptaku oczywiście
kilka barów jest, ale czego nie robi dobra reklama. Duży napis nad drzwiami
jednego z nich głosił:
Zestawy obiadowe od 9
zł
Bar pod nazwą: „Bar na tarasie” urzekał
przestrzenią, poza tym stoliki na otwartych tarasach – pomysł pierwsza klasa.
Widoki można podziwiać jedząc obiad, zwłaszcza, gdy pogoda dopisuje. Czysto i
schludnie, zachęceni reklamą nad wejściem i wyglądem lokalu zdecydowaliśmy się
na pozostanie w nim. Oczywiście zestaw obiadowy za 9 zł to tylko jedna
propozycja i była nim kaszanka z ziemniakami i surówką. Pozostałe dania ceny
standardowe.
Zdecydowaliśmy się na kotlety mielone,
żurek, pierogi, rybę i mój ulubiony placek po węgiersku. Na pierwszy rzut był
żurek, zamówił go mój syn. Cena 10 zł za 500 ml, żurek pięknie podany, ładnie
pachniał, więc nie mogłam się oprzeć, żeby go nie spróbować. Smakował świetnie –
szczerze, naprawdę był bardzo smaczny, było go dużo, dlatego moim zdaniem cena
w tym przypadku adekwatna do towaru J.
I tu się kończą pochwały dla lokalu i
podawanych w nim dań. Znowu dania donoszone w dość dużych odstępach czasu, w
końcu doczekaliśmy się na kotlety mielone, wyglądały dość dobrze, ale już sam
zapach odrzucał, odrobinę powątpiewam w ich świeżość, bo smak również
pozostawiał wiele do życzenia, ziemniaki podgrzewane już kilka razy w
mikrofali, co również dało się bez problemu wyczuć, frytki, które podane były
do ryby, były po prostu wstrętne, smażone na przypalonym oleju, jak dla mnie
surowe środku, na wierzchu wręcz spalone, surówki podane do obiadu kwaśne, nie
dało się ich zjeść, wszystkie zostały na talerzu. No, ale to jeszcze nic w
porównaniu z plackami po węgiersku, które zamówił mój mąż i ja. Już pierwszy
rzut na podane danie i wiedziałam, że w niczym nie przypomina to placka po
węgiersku. Dwa przypalone prawie czarne placki ziemniaczane, i do tego 4
kawałki mięsa, zalane jakąś pomidorową breją w niczym nieprzypominającą sosu.
Byłam głodna i spróbowałam, placki zwęglone a nie – usmażone, nawet nie wiem,
jakiego rodzaju było mięso, bo było bez smaku. Już jak pomyślę o tym placku to
mnie odrzuca – coś strasznego. Jednym słowem dania okropne (oprócz żurku), to,
co miało być plackiem po węgiersku było… sama nie wiem, czym, straszne okropne
i nienadające się do jedzenia. Ogólnie szkoda wydanych pieniędzy, mała Maja nie
dostała nic z podanych dań, ponieważ trochę obawialiśmy się o stan jej żołądka.
Do całej tej negatywnej opinii dorzucić mogę jeszcze ceną piwa – 8 zł za każdą
butelkę to również lekka przesada, a stan WC pozostawiał wiele do życzenia,
zwłaszcza męski, w którym nie było nawet drzwi wejściowych. Jednym słowem lokal
porażka. Jak dla mnie same minusy.
Plusy:
-
Ładne wnętrze lokalu
-
Dobry żurek
Ogólnie: Zdecydowanie nie polecam
Jednak może Wy byliście w tym miejscu i
udało się Wam tam dobrze zjeść szybko napiszcie, a może jednak podzielacie moje
zdanie. Czekam na opinie.
Ostatni dzień naszego pobytu na wakacjach
to chęć zdobycia pierwszego tysiącznika w życiu i nasza wędrówka po Połoninie Wetlińskiej. Postanowiliśmy wybrać się do znanego schroniska Chatka Puchatka. Poszliśmy
tylko my, gdyż druga połowa wraz z małą Mają zdecydowała się zostać. Ciężko
było (szczególnie mi) wejść na górę (oj bardzo ciężko – pewnie przez papierosy),
ale jakoś doszłam, szczyt zdobyty!
Schodzić było dużo łatwiej i szybciej, ale
wycieczka wzmaga głód. Na dole mały bar, dania podawane z budki kempingowej,
ale w brzuchu burczało, więc zdecydowaliśmy się na szybki żurek. Cena 9 zł.
Wszyscy wzięliśmy to samo, trochę się obawiałam, że w takim miejscu będzie to
jakiś żurek z torebki, No, ale byłam głodna i nawet taki bym wtedy zjadła. Co
prawda podany w plastikowych miseczkach, ale wyglądał ładnie, równie ładnie
pachniał, a pierwszy łyk zupy normalnie mnie zadziwił, chyba każdego,
bo można to było wyczytać w oczach. Nasze podniebienia były usatysfakcjonowane -
delikatnie mówiąc, był nieziemski, nie jadłam nigdy takiego (być może mało
różnych rzeczy w życiu jadłam, dlatego postaram się to nadrobić). Nie
omieszkałam, więc powiedzieć pani, ze żurek pierwsza klasa. Zapytałam o jego
tajemnicę, niestety nie dostałam jakiejś wyczerpującej odpowiedzi, jedyne, co
się dowiedziałam, to, to, że żurek należy gotować na maślance i zakwasie z
ogórków i czosnku.
Po powrocie do domu od razu spróbowałam
ugotować taki sam, niestety, mimo, że zły nie był, daleko mu było do tego smaku,
jaki zapamiętałam. Tak czy inaczej nie zrażam się, będę próbować dalej, a
następną próbę opiszę już na pełzakowym blogu.
To tyle naszych doświadczeń kulinarnych w
Bieszczadach, gdybym wiedziała, że to wszystko opiszę zrobiłabym zdjęcia dań i
lokali i chętnie wstawiła, ale następnym razem już zrobię to na pewno.
Nie - smak dań zdecydowanie rekompensowały piękne widoki.
Na zakończenie chcę napisać, że jest to subiektywna opinia moja i mojej
rodziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz